niedziela, 4 sierpnia 2013

F. Scott Fitzgerald „Wielki Gatsby” – w pogoni za marzeniami



Oglądając w maju tego roku ekranizację „Wielkiego Gatsby'ego” miałam poczucie, że coś mi umyka. Coś co jest tak bardzo blisko, na wyciągnięcie ręki, ulotnego i tajemniczego. Kolejny raz pomyślałam, że muszę przeczytać tę książkę. Obiecywałam sobie bowiem to już wiele razy wcześniej, gdy natykałam się na ten tytuł na półce, lub gdy czytali go bohaterowie innych książek, np. Sunset Park.  Książka Fitzgeralda ciągle była w moich myślach, ciągle nieprzeczytana. 



Gdy w końcu wzięłam ją do ręki, przez przypadek otworzyłam na ostatniej stronie i trafiłam na chyba najbardziej znany cytat: „Tak oto dążymy naprzód, kierując łodzie pod prąd, który nieustannie znosi nas w przeszłość”. Kwintesencję, nie tylko tej opowieści. 

„Wielki Gatsby” to opowieść o sile ludzkiej wyobraźni. Marzeniach o wielkiej miłości, w których każdy z nas może przejrzeć się jak w zwierciadle. Historia usytuowana w latach 20 XX wieku. Jazz, Nowy Jork, czas wielkich zmian, Amerykański Sen. 

W czasach prohibicji, wywodzący się z nizin społecznych, tajemniczy milioner Jay Gatsby urządza huczne przyjęcia w swojej posiadłości na West Egg. Przyciągają one tłumy, ale on czeka na tę jedyną, która się nie zjawia. Przedsiębiorczy, wytrwały i cierpliwy, zmierza ku celu małymi krokami, wierząc że pieniądze zbliżą go do ukochanej sprzed lat. Wyobrażenia o Daisy, stają się dla niego rzeczywistością. Świat nabiera blasku, dopiero w jej obecności. Niestety kolejny raz przekonujemy się, że marzenia pozostają jedynie marzeniami, a świata nie można wykreować. Nie zawsze spełnienie marzeń przynosi szczęście, a już na pewno nie gwarantują go pieniądze. 

Jest tu nieszczęśliwa miłość, pogoń za bogactwem, zdrady, wielkie interesy – nie zawsze legalne i pobrzmiewające echa wojny.  Zamknięte elity, ludzie pozbawieni moralności. To wszystko stanowi tło dla romansu Jaya i Daisy, choć tak naprawdę, nie jest jedynie tłem. Bieg wydarzeń kieruje nasz wzrok w stronę obrazu amerykańskiego społeczeństwa tamtych lat. 

Są książki, które mają w sobie to coś, niepowtarzalny urok. Jak pisze Eustachy Rylski w jednym ze swoich opowiadań, świat nigdy nie będzie już taki sam jak przed Śniadaniem (u Tiffany’ego) *, podobnie jest z „Wielkim Gatsby'm”. I mimo, że główny bohater czasem wydaje się być utkanym z własnych wyobrażeń, nie sposób uwolnić się od jego uśmiechu: 


Był to jeden z tych rzadkich uśmiechów dających pewność i otuchę na zawsze, uśmiech, który można spotkać w życiu cztery albo pięć razy. Obejmował - albo zdawał się obejmować na moment – calusieńki nieskończony świat, a potem koncentrował się na tobie z nieodpartą życzliwością”.

*Eustachy Rylski „Po śniadaniu”, Świat Książki 2009.  

F. Scott Fitzgerald, „Wielki Gatsby”, Rebis 2013





poniedziałek, 29 lipca 2013

W gąszczu metropolii

 


W gąszczu metropolii nie jest książką podróżniczą, mimo że autor zabiera nas, a może tak naprawdę tylko pozwala nam uczestniczyć w swojej podróży do miejsc znanych i nieznanych. Miejsca, ludzie i ich historie przeplatają się ze sobą. Nie zawsze zauważone. Tym razem jednak mają wnikliwego obserwatora.
Poczuje się zawiedziony ten, kto w tej książce będzie szukał opisu podróży do egzotycznych krain i niesamowitych przygód. Usatysfakcjonowany, kto w bliskich miejscach, chciałby odkryć miejsca niezwykłe bądź stąpać śladami wybitnych twórców (o których istnieniu często wcześniej nie miał pojęcia).
Pytanie czy wystarczy nam zainteresowania, czy opowieść Karl-Markus Gaußa pochłonie nas na tyle, żeby poznać te postaci bliżej? Czy raczej popędzimy dalej, do kolejnego rozdziału z nadzieją na inną historię. Choć za chwilę może się okazać, że szkatułka którą otworzyliśmy ma drugie dno lub kolejną szufladkę. Historie powracają, przecinają się za sprawą miejsc, domów i ich mieszkańców.

[całość recenzji dostępna w magazynie Fragment  http://www.fragment.org.pl/kul06.html]

niedziela, 31 marca 2013

Krzysztof Varga - Trociny



„Po tych wszystkich Majach, Inkach, Aztekach pozostały jakieś kamienie, po nas zostaną co najwyżej trociny, z trocin powstaliśmy i w trociny naszych trumien się obrócimy”



Są książki, w których zaznaczam ołówkiem dobre fragmenty, do których chciałabym wrócić. Są takie, o których myślę cały dzień w pracy, że jak tylko wrócę, zjem obiad, wyprowadzę psa, usiądę w fotelu i będę czytać. 

Zaznaczanie fragmentów w Trocinach mija się z celem, gdyż mielibyśmy więcej fragmentów podkreślonych niż nie. Nie jest to jednak książka do której tęsknimy. Z jednej strony wcale nie mamy ochoty jej wziąć do ręki. Powoduje jakąś niechęć (nie tyle do samej siebie, ile do otaczającego nas świata, bo ten jest bardzo bliski temu z kart książki). Jest momentami nużąca i bardzo gęsta. Z drugiej strony, gdy już czytamy, mamy poczucie, że to jest dobre, prawdziwe, polskie, nasze i bliskie. 


Podobno Polacy uwielbiają narzekać. Na pogodę, zdrowie, krzywe chodniki, PKP, żonę, męża, byłą żonę i byłego męża. Niekończąca się litania. 50-letni Piotr Augustyn, komiwojażer, warszawiak z pierwszego pokolenia nieustannie sączy jad. Jego żółć wylewa się powoli, ale systematycznie przez 367 stron. Bohater, w swoim miarowym jak stukot pociągu monologu, krytykuje wszystko i wszystkich. Jest dogłębnie rozczarowany, przede wszystkim samym sobą, choć o tym nie wspomina. Może dlatego lepiej byłoby nazywać go Antybohaterem. Nieustannie uwięziony. W wagonie pociągu InterCity, w swoim pustym mieszkaniu, relacjach z rodzicami czy braku relacji z byłą żoną (obecną żoną kogoś innego). Zawieszony pomiędzy wsią, z której pochodzi i której nienawidzi, a miastem, w którym czuje się nadal wieśniakiem. Przegląda się w ludzkich twarzach, twarzach ludzi zbędnych. Opisując otaczającą go rzeczywistość rysuje swój własny portret. 


„W Polsce jest trzysta czternaście powiatów, około dziewięciuset miast, w większości średnich albo małych, kiedy spoglądam na mapę Europy, to wyraźnie widzę, że Polska wyróżnia się na tle innych krajów niezwykłą mnogością średniej wielkości miast, walczących o prymat najśredniejszego miasta spośród średnich miast Europy, ten kraj zbudowano na średniości i w tej średniości jego siła i duma. Nieprawda, że ten kraj czasami bywa wielki, a czasami mały, on jest nieustająco średni, nawet w swoich największych porywach i najgłębszych upadkach, wszystkie klęski i zwycięstwa tego narodu w porównaniu z historią innych państw i narodów są co najwyżej solidnie średnie, są to zwycięstwa i klęski powiatowe.”

 
Nasz bohater też jest najśredniejszy z średnich. Tak skupiony na ocenianiu i krytykowaniu innych, że nie potrafi czerpać radości z własnego życia. Nie ma celu, do niczego nie dąży. Pozytywny stosunek ma tylko do muzyki dawnej, jedynie ona go uspokaja a może nawet wzrusza. A już na pewno – w jego mniemaniu - czyni lepszym od innych. Niemniej jednak wcale nie pozwala mu zrozumieć najbliższych mu osób, wczuć się w ich problemy i pragnienia. Nie lubimy go, choć wielokrotnie wypowiada nasze własne myśli i frustracje. 


(...) "zostaniemy przysypani tonami trocin, które na pozór lekkie, gdy weźmie się ich garść do ręki, są w swojej masie zabójcze, człowiek przysypany trocinami dusi się i nie może wydostać, i w tej lawinie trocin zdycha."


Piotr Augustyn hebluje swoje życie, z którego i tak zostaną tylko trociny.